Rząd vs media

19 lutego 2018

Zazwyczaj przed rozgrywką oscarową staram się zobaczyć wszystkie filmy nominowane w najważniejszej chyba kategorii filmu roku, oraz ogólnie większość nominowanych produkcji. Do rozdania nagród pozostały niecałe dwa tygodnie, a mnie pozostały do obejrzenia dwa (całe) filmy spośród wytypowanych do tytułu najlepszego filmu.

Wczorajszy wieczór spędziłam z jednym spomiędzy kandydatów do tego miana, najnowszą realizacją Stevena Spielberga, pod tytułem Czwarta władza (The Post). Jak co roku, tak i teraz, wśród nominowanych znalazły się filmy typowo oscarowe, „szyte” pod nagrody, jak i te, których nominacja i rozgłos są, podejrzewam, zaskoczeniem dla samych twórców. Czwarta władza to pierwszy przypadek. Wiadomo, Spielberg, głośne nazwiska w obsadzie (Tom Hanks, Meryl Streep), ważki temat (utrata zaufania do rządu, wolność mediów itp). To wszystko wskazywałoby na konwencjonalne, ale porządne kino. Czwarta władza taka właśnie jest, konwencjonalna, rzetelna i … nudna…

Głównym bohaterem nowego filmu Spielberga jest, de facto, redakcja gazety The Washington Post, a osnową fabularną są wydarzenia z historii Ameryki sprzed blisko 40. laty, kiedy to w prasie ukazały się materiały kompromitujące administracje państwową, ujawniające zakłamanie i manipulacje rządu trwające od kilku kadencji.

Jak wiecie lubię dygresje, przeróżne analogie, podobieństwa i niuanse filmowe. Dlatego moje wpisy, rzadko dotyczą jednego filmu. Sygnalizowałam o tym w poście powitalnym, ale może przy tej okazji powtórzę. Nie piszę zwyczajowych recenzji, bardziej opowiadam. Nie unikam osobistego tonu, wręcz przeciwnie. Traktuje ten blog, jak dziennik, który wypełnią filmy, tak jak wypełniają moje dni i życie.

Przejdę teraz do obiecanej dygresji 😉 Dla The Washington Post, Czwarta władza nie jest  debiutem w pierwszoplanowej roli walczącego o prawdę zespołu dziennikarskiego. W 1976 r. Alan J. Pakula nakręcił doskonałych Wszystkich ludzi prezydenta (All the President’s Man) z fantastycznym duetem Roberta Redforda i Dustina Hoffmana, jako dziennikarzy Boba Woodworda i Carla Bernsteina, zwanych żartobliwie (przez swojego szefa) „Woodstein”;-), jako przejaw ich znakomitej współpracy i zażyłości. Trudno uciec od porównania tych dwóch filmów, skojarzenie nasuwa się samo. Dotyczą podobnych czasów (lata 70. XX w), zbieżnych tematów, dzieją się w tych samych miejscach. Czwarta władza kończy się w momencie, w którym Wszyscy ludzie prezydenta się zaczynają (czyżby prequel?;-)). Może akcenty są rozłożone inaczej. Czwarta władza zdaje się być bardziej polityczna, ideologiczna. Dochodzą tutaj ponadto, nieobecne u Pakuli, wątki rywalizacji The Post z New Yorkerem i emancypacji kobiet. Ten ostatni uosabia Meryl Streep w roli dziedziczki gazety, traktowanej przez zmaskulinizowany zarząd dość protekcjonalnie i lekceważąco. Bohaterka Streep, Kay Graham, która przez długi czas pozostawiała decyzje mężczyznom, pełniąc raczej funkcję reprezentacyjną, na naszych oczach dorasta do samodzielnego decydowania, w dodatku zaczyna od postawienia na szali losu swojej firmy.

Najlepszym, jak dla mnie, elementem nowego filmu Spielberga jest Tom Hanks grający redaktora The Washington Post. Pozostałe komponenty, jakoś nie złożyły się
w pasjonującą całość. Za dużo podniosłych słów, za dużo Meryl Streep, za mało napięcia. Zabrakło mi też dziennikarskiego śledztwa. W starszych o 41. lat Wszystkich ludziach prezydenta zagrało wszystko. Wielka w tym zasługa nieocenionego scenarzysty Wiliama Goldmana i, o czym już wzmiankowałam, aktorów na czele z Hoffmanem i Redfordem. Jak dla mnie „Woodstein” ma zapewnione miejsce w historii kina (w mojej prywatnej,
z pewnością), czego nie powiedziałabym o Czwartej władzy. Zresztą nie trzeba się cofać
o 4. dekady, wystarczą 2 lata. Wtedy to mogliśmy oglądać Spotlight (Tom McCarthy, 2015) i podziwiać skromny film mówiący o starej szkole dziennikarstwa, zrealizowany też
w konwencjonalny i tradycyjny, ale jakże wspaniały sposób.

Wygląda na to, że tym razem Spielberg nie wyszedł ponad przeciętność i jego film rozmyje się w zalewie podobnych produkcji. Nominacja do Oscara dla tak średniego filmu, jawi się dla mnie, jako gest grzeczności albo gra polityczna.

Dodaj komentarz